KONKURS „BOŻE NARODZENIE WE WSPOMNIENIACH STARSZEGO POKOLENIA” ROZSTRZYGNIĘTY!

b_150_100_16777215_00_images_konkurssy.jpgBoże Narodzenie to tradycja i niepowtarzalne piękno. Piękne choinki i  wspomnienia, które pozostają na zawsze w naszej pamięci. Uczestniczki naszego szkolnego konkursu postanowiły opisać wspomnienia swoich najbliższych i podzielić się nimi razem z nami. Zachęcamy serdecznie do lektury i zanurzenia się w klimat świątecznych opowieści.

 Za oknem biały puch,

Dzwony dzwonią na pasterkę,

Mama trzyma mnie za rękę.

Szepcze mi do ucha, że Mikołaj do nas jedzie.

Nie ma życzeń w Internecie,

Jest rodzina przy choince.

Miłości i radości życzą sobie wszyscy,

Aby nowy rok przyniósł szczęście.

Puka sąsiad i sąsiadka,

Dla nich miejsce zawsze będzie.

Echem niosą się kolędy,

My otwieramy prezenty.

Dziś tak wiele się zmieniło,

Nie ma życzeń – jest Internet.

Dzwony dzwonią na pasterkę,

Lecz wolimy telewizor.

Kolęd echo już ucichło.

Sąsiad i sąsiadka samotnie w domu siedzą,

Gdzie to miejsce dla nich pewne? 

Gdzie te święta,

Które dziadek pamięta?

Karolina Siwula II TH

 

 

Miejsce 1 – Maria Sobuś

Miejsce 2 – Magdalena Dygdoń

Miejsce 3 – Aleksandra Siwula

 

W konkursie udział wzięły również:

 

Valentina Kubik

Karolina Siwula

Stachowicz Małgorzata

 

Serdecznie gratulujemy i dziękujemy wszystkim uczestniczkom za udział w konkursie, prezentując poniżej prace naszych zwyciężczyń.

Praca konkursowa Marii Sobuś z kl. I LO

„Boże Narodzenie we wspomnieniach starszego pokolenia.”

Zapewne, każdy z nas niejednokrotnie słyszał od swoich babć, dziadków historie związane z Bożym Narodzeniem. Tradycje, jakie łączą się z tym świętem wprowadzają w te dni niezwykłą atmosferę i powodują, że czeka się na nie z niecierpliwością. Część z tych tradycji zachowała się także do dziś w moim domu, jednak są i takie, o których wcześniej nie miałam zielonego pojęcia. O nich pamiętała tylko moja babcia, która sama zechciała mi o tym opowiedzieć.

Jako mała dziewczynka zawsze postrzegała wigilię jako dzień szczególny w roku, kiedy to zwierzęta mówią ludzkim głosem, a woda w studni zamienia się w miód. Była dzieckiem pełnym marzeń, z ogromną wiarą w  sercu, że zwierzęta same przemówią do niej ludzkim głosem, dlatego po skończonej uczcie wigilijnej udawała się na dwór, aby nasłuchiwać tajemniczych głosów.

W dzień Bożego Narodzenia, budzona przez mamę wstawała bardzo wcześnie rano, aby pomóc jej w obowiązkach. Nie chciała spać zbyt długo, bo zawsze w jej głowie brzmiały słowa: „jak w wigilię, tak przez cały rok”. Zgodnie z tym powiedzeniem, każdy domownik starał się, aby był to dzień pełen pracy, pokoju, przepełniony dobrocią i życzliwością tak, aby każdy dzień nadchodzącego Nowego Roku był taki sam.

Razem ze starszym rodzeństwem przygotowywała siedem potraw, zgodnie z ilością dni w tygodniu. Opowiedziała mi, że zamożniejsze rodziny jadały do dziewięciu potraw, tyle ile było chórów anielskich i liczyło się, aby liczba dań była nieparzysta. Ulubioną potrawą babci były pierogi z  kapustą. Jednak obok tak tradycyjnych potraw na stole znajdowała się też zupa rybna, groch, kluski z makiem, strucel na makowym mleku, oraz karp, który miał zapewnić obfitość i siłę w nadchodzącym roku. Warto zauważyć, że wigilia do momentu uczty była dniem postu, babcia starała się nawet nie jeść nic przed uroczystą kolacją. Było to wyjątkowo trudne zadanie, ponieważ roznoszący się w każdy zakątek domu zapach potraw, powodował ogromny apetyt. Babcia wspomina jednak, że dzięki temu długo wyczekiwana uczta smakowała jeszcze bardziej. Opowiedziała mi także o tym, jak jej tata wnosił do domu snopek zboża i robił powrozy, którymi obwiązywał drzewa owocowe w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia - w dzień świętego Szczepana. Miało to im zapewnić dobre zbiory. Przygotowując wigilię w jej domu nigdy nie zapominano o  dodatkowym nakryciu stołu. Jak się okazało nie było to miejsce dla nieznajomego gościa, lecz dla dusz zmarłych, bo w tym wyjątkowym dniu, ziemia łączyła się z niebem, a zmarli mogli zobaczyć swoich bliskich.

Wigilia rozpoczynała się w chwili pojawienia się pierwszej gwiazdki, co praktykuje się w mojej rodzinie do dziś. Na początku łamano się opłatkiem, było to symbolem pojednania i wybaczenia win, na wzór dzielącego się chlebem Chrystusa. Rodzina babci zasiadała do stołu od najstarszych do najmłodszych, była to kolejność, w jakiej odchodzi się do nieba. Staropolskie wierzenia nakazywały, aby skosztować po troszku, każdej z potraw wyłożonych na stole, dla domowników nie był to jednak problem, po całym dniu postu.

   Po skończonej kolacji dla urozmaicenia świątecznego czasu spod obrusa wyciągano słomę. Jeśli wyciągnięto słomkę prostą, to osobę, która ją wyciągnęła, czekało życie proste, bez niebezpieczeństw. Jeśli słomka była pokrzywiona, to daną osobę czekało w przyszłym roku życie kręte. Po skończonej zabawie wszyscy zaczynali śpiewać kolędy przy akompaniamencie akordeonu, na którym grał tata babci. Sprawiało im to ogromną radość i powodowało, że czas spędzony razem stawał się jeszcze bardziej przyjemny.

            Uważam, że święta Bożego Narodzenia to najpiękniejszy czas w  całym roku. Jest to święto radości i miłości, gdyż narodził się nasz Zbawiciel.

 

Praca konkursowa Magdaleny Dygdoń z kl. III Th

"Boże Narodzenie we wspomnieniach dziadków"    

Wigilia, opłatek, choinka, szopka, pasterka, kolędy - po prostu Boże Narodzenie. Co roku to samo, co roku mniej uroku, tradycji, rodzinnej atmosfery. Czy są w ciągu całego roku bardziej magiczne święta? Gdyby tak zadbać o te urokliwe tradycje, o których tyle opowiadają nasi dziadkowie, okres Bożego Narodzenia byłby o wiele ciekawszy. Czy warto sprowadzać go do ubrania choinki, podzielenia się opłatkiem i obdarowania prezentami, gdy mamy w zanadrzu tyle możliwości?

     W weekend jak zawsze odwiedziłam babcię. Nie mieszka daleko, więc spędzamy razem dużo czasu. Bardzo lubię słuchać, gdy opowiada z błyskiem w oku o swojej młodości. Nie myśli wtedy o tym, co jest teraz. O bólu nóg, ogromnym pudełku tabletek czy kosmicznych kolejkach do lekarzy. Mam ją wtedy tylko dla siebie. Zapytałam ją ostatnio o Boże Narodzenie, o sposób w jaki obchodzono te święta, gdy ona była małą dziewczynką czy dojrzewającą panną. Dla osoby, która ma za sobą już 70 takich uroczystości temat jest niewyczerpywalny. O wielu z nich nie miałam pojęcia, kilku nauczono mnie w domu, choć w  odrobinę innym wydaniu.

     Pierwsza tradycja dotyczyła czasu od rozpoczęcia adwentu aż do Wigilii. Kiedy moja babcia była małą dziewczynką, rodzice nauczyli ją, że przez cały ten okres obowiązuje post. Nie bierze się udziału w  zabawach czy dyskotekach. Każdy w rodzinie miał jakieś postanowienie na ten okres - jedni większe, drudzy znacznie łatwiejsze, ważne, aby zostało dotrzymane. Szczególnym dniem była Wigilia. Wszyscy wstawali wcześnie i starali się, aby ten dzień był dla nich dobry, a wszystko, co robią, przynosiło pożądane efekty. Istniało bowiem przekonanie, że „jaka Wigilia taki cały rok” . Ludzie chcieli w ten sposób odpędzić od siebie wszelkie nieszczęścia. Pierwszym gościem w ten dzień musiał być mężczyzna. Podobno przynosiło to szczęście. Tak więc panowie od rana krążyli po sąsiadach, aby nadchodzący rok był dla bliskich sprzyjający.

     Bardzo spodobał mi się przebieg kolacji wigilijnej. Aby nie zrzucić na rodzinę nieszczęść, liczba osób obecnych na wieczerzy musiała być parzysta. Przygotowywano również jedno wolne nakrycie dla „zbłąkanego wędrowcy”. Zanim rodzina zasiadła do stołu, głowa rodziny rozpoczynała modlitwę oraz czytała fragment z Pisma Świętego mówiący o narodzeniu Pana Jezusa. Później przychodził czas na przełamanie się opłatkiem. Życzenia diametralnie różniły się od tych dzisiejszych. Nikt nie życzył bratu nowego tableta czy udanego sylwestra. Pannom winszowano dobrego męża, kawalerom pracowitej żony, a gospodarzom - urodzajnych plonów. Do stołu zasiadano tuż po pojawieniu się pierwszej gwiazdki. Miejsca zajmowane były wedle wieku - miało to zapewnić „prawidłową kolejność umierania”. Pod stołem umieszczano sianko, które było symbolem narodzenia się Pana Jezusa w stajni. W moim domu robi się tak po dziś dzień. Jednak nie miałam pojęcia, że z siana tego również wróżono. Panny wyciągały źdźbła trawy - im krótsze one były, tym zamążpójście miało nastąpić wcześniej. Posiłek składał się z 12 potraw. Każde jedno danie musiało być spróbowane – na szczęście. Osobie, która znalazła w pierogu pieniążka włożonego tam przez gospodynię, szczęście miało dopisywać cały rok. Po Wigilii resztkami jedzenia karmiono zwierzęta domowe: krowy, świnie, kury. Wspólnie śpiewano kolędy i pieśni maryjne. Pod choinką ubraną w jabłka, cukierki, szyszki i żołędzie dzieci nie znajdowały telefonów czy drogich zabawek, a skromny słodki upominek. Moja mama do dziś wspomina czekoladę Twardowską. Pamięta nawet dokładnie, jak wyglądało jej opakowanie.

Pasterka była niemal obowiązkiem. Bardzo jednak przyjemnym. Dzieci czekały na nią cały rok i  zawsze chętnie brały w niej udział. Nikt nie protestował, że nie może iść do kościoła, bo jest chory czy mu zimno. A przecież w czasach, kiedy moja babcia była małą dziewczynką, zimy były dużo ostrzejsze, samochody były rzadkością, nie wspomnę już o ogrzewaniu, w  które dziś wyposażony jest każdy kościół. Mimo tylu niesprzyjających czynników kościoły zawsze były przepełnione.

     Najbardziej rozbawiły mnie tradycje związane z "nocą Świętego Szczepana". Aż miło patrzyło się, jak babcia z taką radością o tym wszystkim opowiada. Wspominała, ile przeżyła z trzema synami, którzy co roku "śmiecili" pannom z sąsiedztwa. W nocy z drugiego na trzeci dzień świąt kawalerowie uderzali na podbój serc swoich wybranek. Ze słomy wiązało się kukły, które następnie się ubierało i wkładało do komina. W tamtych czasach było to znacznie łatwiejsze, bo budynki mieszkalne było nieporównanie niższe. Gospodarz i zarazem ojciec panien musiał się sporo namyśleć, zanim kukła zniknęła z dachu. Konieczne było jak najszybsze jej usunięcie, aby słomiany manekin nie blokował ujścia dymu. Śmiecono pannie, która skradła serce danego mężczyzny. Im więcej słomy na podwórku, tym większe powodzenie. Tej tradycji trzymano się, gdy to moja babcia była panną. Kiedy jej synowie byli w wieku nastoletnim, śmiecono już wszystkim młodym dziewczynom i to na różne, nawet najdziwniejsze sposoby. Z opowieści babci wynika, że mój tata i wujkowie mają niesamowicie rozwiniętą wyobraźnie. Zapewne to alkohol, który zabierali, żeby się rozgrzać, tak na nich działał. Ściągali bramki i wynosili je na odległość kilku kilometrów. Zdarzało się, że nie wróciły one nigdy do właściciela. Podobnie było z wozami i maszynami rolniczymi. Jednak ze względu na ich wartość i masę nigdy nie wyciągano ich dalej niż na kilka metrów od domu. W okolicznej wsi okna w gospodarstwie zamalowano czarną farbą. Właściciele spali nadzwyczaj długo, ponieważ przekonani byli, że jest jeszcze noc. Dość późno więc zorientowali się, że coś jest nie tak. W mojej okolicy tradycja ta ma swoje miejsce do dziś. Choć młodzi chłopcy bardzo się starają, czasem ciężko im przechytrzyć ojców, którzy w swojej młodości wykorzystali chyba wszystkie pomysły na uprzykrzenie życia pannom. 

     Następnego dnia, czyli w drugi dzień świąt panował "osiek". Mężczyźni przychodząc w odwiedziny sypali owsem pomieszczenia domu. Nikt nigdy nie protestował, bo i tak nie przyniosłoby to żadnego skutku. Na porannych mszach świętych również księży nie ominął ten zwyczaj. Chodząc po składce tylko przymykali oczy widząc zboże lecące w ich kierunku. Z ich koszyczków zamiast pieniędzy wysypywało się ziarno. Dziś ta tradycja nie ma racji bytu ze względu na ilość, wielkość i wyposażenie pomieszczeń mieszkalnych. Żadna gospodyni nie byłaby zadowolona ze zboża w dywanie czy za regałami. W tamtych czasach, kiedy gospodarstwo rolne miało większe znaczenie, nie przywiązywano do tego wagi. Również księża w dzisiejszych czasach są bardziej formalni i sceptycznie nastawieni do tej tradycji.

    Tyle wspaniałych i wzruszających tradycji wiąże się z Bożym Narodzeniem. Czy chociaż połowa z nich ma swoje miejsce w naszych domach? Sądzę, że wiele młodych osób nie ma o nich nawet pojęcia. Do niedawna miałam szczęście być członkiem rodziny wielopokoleniowej. Babcia, która zmarła kilka miesięcy temu uczestniczyła w moim wychowaniu od narodzenia aż do uzyskania pełnoletności. Swoim doświadczeniem przekazała mi wiele ważnych wartości. Jej opowieści sięgające czasów wojny pomogły mi docenić to, co posiadam i z tego się cieszyć. Od małego dziecka w okresie adwentu przestrzegałam postu, pilnowałam, by moje postanowienia były silne i trwałe. Święta w moim domu traktowane były bardzo poważnie, dbano by spędzić je w gronie rodziny oraz by po Wigilii zawsze odśpiewać chociaż dwie kolędy. Wieczerza nigdy nie składała się z mniej niż 12 potraw, a na stole pod białym obrusem zawsze leżało sianko. Wszystkie te tradycje przekazała mi babcia. Nigdy nie ustąpiła i nie pozwoliła zaniedbać żadnej z nich. Jestem jej za to niezwykle wdzięczna. Postaram się je pielęgnować i wpoić kiedyś swoim dzieciom. Święta są dużo bardziej urokliwe, kiedy dołożymy starań, by zadbać o szczegóły. Cieszę się, że mam jeszcze jedną babcię, z którą mogę spędzić święta w tak magicznym klimacie.

 

Praca konkursowa Aleksandry Siwuli z kl. 2 LO

,,BOŻE NARODZENIE WE WSPOMNIENIACH STARSZEGO POKOLENIA’’

 

Każdy z nas zna ten czas, gdy przychodzą Święta Bożego Narodzenia. Gdy mama, babcia, ciocia z dużym zdenerwowaniem i obawą, czy zdążą na czas z wypiekami, biegają równocześnie sprzątając, zaś tata przystraja dom światełkami i ubiera choinkę. A my dzieci patrzymy na to z boku, zastanawiając się, o co tyle krzyku.

Pewnego popołudnia, będąc u babci, rozmawiałam z nią o świętach. Babcia Helena, bo tak ma na imię, opowiedziała mi, na czym polega magia świąt, a także jak za jej czasów, gdy była dzieckiem, spędzała święta.

Wieczór wigilijny to święto dla rodziny – święto radości i zgody, tak mawia moja 83 – letnia babcia…

Obrządku świąt nauczyła mnie moja mama, a ja postarałam się przekazać to dalszemu pokoleniu. Z wielką radością mogę powiedzieć, że owe tradycje zachowały się po dziś dzień. Pierwszą z nich, którą sobie przypominam był Dzień świętej Łucji, który przypada 13 grudnia. Od tego dnia do wigilii była wytyczana prognoza pogody na cały rok. Należało obserwować każdy dzień – symbolizuje  on jeden miesiąc w roku. Zaś  post adwentowy był dla rolnika okresem wolnym od ciężkiej pracy polowej. Jak mówiła świętej pamięci moja mama: ,,Kto ziemie w adwent pruje, ta mu 3 lata choruje’’.

Wierzono też, że ,,dzień ten jaki, cały rok taki’’. Żeby nie sprowadzać do domu nieszczęścia,  pierwszym odwiedzającym musiał być mężczyzna, kobiety miały zakaz wychodzenia z domu. Od samego rana należało się odpowiednio zachowywać. Poszczono cały dzień, posiłek spożywano dopiero podczas wieczerzy wigilijnej.

Teraz w kącie stoi piękna choinka, a dawniej stała wiązka słomy, która podobno miała spowodować urodzaj na przyszły rok. Wigilijny stół nakrywano odświętnym obrusem, a na nim sianko i opłatek, choć dawniej łamano się chlebem, ale to za czasów mojej mamy. Do wieczerzy zasiadano, gdy zaświeciła pierwsza gwiazda. Wtedy tata brał Pismo Święte do ręki i czytał fragment o narodzinach Jezusa. Następnie łamaliśmy się opłatkiem. Dania były postne, jak nakazuje tradycja. Głównym daniem był barszcz z grzybami, a wszystkich potraw było 12. Pilnowano, aby każda osoba w rodzinie spróbowała każdej potrawy. Stawiano je na środku stołu w misach i z nich się też jadło wspólnie. Przy stole nigdy nie mogło zabraknąć wolnego miejsca.

Wieczór wigilijny był także wieczorem wszelkich wróżb… Gospodarz, czyli tata, wyciągał ze snopa kłosy, które miały świadczyć o urodzaju. Ze źdźbeł rozrzuconych na obrusie wróżyli sobie młodzi. Równie ważne było to, że po wieczerzy zbierano resztki  jedzenia i dawano je zwierzętom. Wierzono, że o północy zwierzęta przemówią ludzkim głosem. Następnie siadano przy piecu i śpiewano kolędy. Na pasterkę szło się całą rodziną.

Młodzi po pasterce, gdy wszyscy spali, bawili się w przysłowiowego śmieciarza. Chodzili od domu do domu i tam, gdzie zamieszkiwała panna, śmiecili sianem.

W pierwszy dzień świąt odwiedzaliśmy bliskich, śpiewając kolędy.

Choć lata mijają, większość tradycji się zachowała, a te zapomniane zawsze zostaną w pamięci. Piękne to były tradycje. A najważniejszy – czas spędzony z rodziną!!!